Lucy (w drodze do Milano Spring):
Wszystko to stało się zastraszająco szybko. Ojcu, gdy wszedł do pokoju Tat, po prostu opadła szczęka. Bardzo wytwornie, bo on wszystko robi bardzo wytwornie. Popatrzył na mnie wzrokiem zranionego jelenia, jakby chciał mi powiedzieć „Dlaczego mi to robisz?”, a potem mocno zacisnął wargi.
- Do samochodu. - Tylko tyle, żadnego „Jak się czujesz”, albo chociaż „Coś ty zrobiła”. Posłusznie wpakowałam się do jego porsche. Rzuciłam okiem na moją zaparkowaną na podjeździe lancię, nie miałam odwagi pytać co z nią będzie. W ogóle nie miałam odwagi o nic pytać, przegięłam – nawet nie musiał tego mówić. Nawet nie musiał robić tych swoich min po tytułem „za jakie grzechy”, żebym wiedziała, że posunęłam się za daleko. Kiedy dojechaliśmy do domu Martha, nasza służąca stała w salonie ze spakowanymi walizkami. Patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem, pełnym troski. Ona jedna w tym domu okazywała mi jakiekolwiek współczucie. Podeszła i poklepała mnie po plecach.
-Wszystko będzie dobrze, panienko. - Szepnęła, a mi zachciało się płakać. Potem ojciec wysłał mnie do łazienki, żebym „doprowadziła się do porządku”. Ogarnęłam się i cała czysta i pachnąca stanęłam ponownie w salonie. Mamy jak zwykle nie było, nikt nie wiedział gdzie jest i nikt nie chciał wiedzieć. Tak więc nawet się z nią nie pożegnałam. Znów wpakował mnie w samochód. Nasz dialog w aucie nie był przykładem typowej rodzinnej pogawędki.
- Dokąd mnie wieziesz?
- Na dworzec.
-Zamieszkam na dworcu? – chciałam zażartować, rozładować sytuację, ale jemu nie było do śmiechu. Zgasił mnie jednym spojrzeniem. Oparłam głowę o zagłówek fotela.
- Pasy zapnij – Rozkaz. Zapięłam.
- Więc co z tym dworcem?
-Pojedziesz do cioci Susan. – Jakby mnie walnął w łeb obuchem. Natychmiast rozpięłam pasy i sięgnęłam do klamki drzwi. – Zablokowane, chcesz wyskoczyć z jadącego samochodu?
- Nie zrobisz mi tego! – Jak on mógł, do cholery?! Chciało mi się płakać ze wściekłości. Byłam raz u ciotki S. W wakacje i mogę śmiało przyznać, że były to najgorsze, najnudniejsze, najbardziej poprawne i przewidywalne wakacje mojego życia. Wróciłam i błagałam ojca na kolanach, by już mnie tam nie wysyłał. Słów kilka o cioci Susan: Starsza siostra mojego ojca, po pięćdziesiątce. Trwała,krwistoczerwone paznokcie i fartuszek, w którym chyba nawet śpi, bo nigdy nie widziałam jej bez niego. Ten typ kobiety, która mówi do ciebie „kochaniutka” boleśnie wyciągając ci policzki na boki. Ten typ kobiety piekącej ciasta, biegającej co niedziela na mszę i spotkanie kółka gospodyń wiejskich. Typ kobiety, która widząc kolczyk w brwi podnosi wysoko swoje własne i patrzy na ciebie jak na kosmitę.
Spodnie są dla chłopców.
Dziewczęta nie wsiadają na motor.
Dobrze ułożone damy nie piją alkoholu.
Ciocia Susan. Mój kat, koszmar, wyrok. Zacisnęłam mocno powieki, przecież to nie może być prawda. Zaraz się obudzę, Tat da mi jakieś czyste ciuchy i pojadę do domu. Martha zrobi mi energetyczny koktajl, a ojciec tylko pokręci głową z dezaprobatą. Otworzyłam oczy z nadzieją. Prysła momentalnie, zajechaliśmy na dworzec. Ojciec zaparkował i wysiadł, by wyjąć moje walizki z bagażnika.
-Właściwie dlaczego nie możesz mnie tam zawieźć? Dlaczego muszę tłuc się tym? –Wskazałam dłonią na obdrapany autokar.
-Właściwie dlaczego twoje problemy nie ograniczają się do przekroczenia prędkości, lub jazdy po pijanemu? Dlaczego po imprezie budzisz się w zakrwawionej pościeli w towarzystwie noża ozdobionego twoimi odciskami palców?– Mistrz ciętej riposty.
- Punkt dla Ciebie – Zwiesiłam głowę i powlokłam się w stronę rzęcha o bliżej nie określonej barwie. Kierowca delikatnie mówiąc wyglądał na zaskoczonego widząc liczbę mojego bagażu. Mnie natomiast zaskoczył fakt, że kierowca może tak idealnie pasować wyglądem do pojazdu, który ma prowadzić, więc mieliśmy remis. Władowałam się na pokład, nie pozwalając ojcu mnie przytulić na pożegnanie. Zsyła mnie do piekła, nie zasłużył. Kiedy usłyszałam przeraźliwy warkot silnika spojrzałam przez okno. Stał tam i machał mi ukradkiem ocierając łzy. Zlitowałam się i odmachnęłam mu, a na łzy pozwoliłam sobie dopiero, gdy zniknął mi z pola widzenia.
MilanoSpring.
Dziewczyna w jasnoróżowej sukience w drobną łączkę powoli przemierzała chodnik, niosąc pod pachą arbuza monstrualnych rozmiarów. Cienkie ramiączka nie były żadną osłoną dla jasnych ramion, więc można było się spodziewać, że przybiorą one niebawem barwę dojrzałego pomidora. Amber to nie przeszkadzało, słońce przyjemnie ogrzewało jej skórę, a ona lubiła to uczucie. Milano Spring, jej rodzinne miasteczko, tak bardzo je kochała. Znała tu wszystkich i wszyscy znali ją. Czasem się z niej podśmiewali, ale to przecież nic złego. Każdy kąt tego miejsca był przez nią dokładnie zbadany. Znała tu każdy zakamarek. Mijała kolejne budynki głównej ulicy i po kolei porządkowała w głowie informacje na jego temat. Bar pana Sullivana, gdzie nigdy nie była i nie miała zamiaru się pojawić, był jedynym barem w mieście. To miejsce znała tylko z opowiadań braci i mimo, że bardzo ją intrygowało nigdy nie zdobyła się na odwagę by przekroczyć jego próg. Mały park z trzema ścieżkami na krzyż, a za nim liceum, do którego uczęszczała jeszcze niedawno. W ławce siedziała zawsze z Mandy, aż do tego feralnego wieczoru… potem już nigdy nie siedziała w ławce z nikim, a Mandy po prostu przestała ją zauważać. Amber nie chciała o tym myśleć, mijała drobne sklepiki z artykułami metalowymi, pasmanterię i warzywniak, aż w końcu dotarła do tego swojego ulubionego budynku. Stanęła i podniosła głowę. Biblioteka była najładniejszym budynkiem w mieście, przebijała nawet ratusz, którym chlubili się mieszkańcy. Kilka szerokich schodów wiodło do dwóch kolumn, na których opierał się daszek. Pod tym daszkiem Amber niejednokrotnie chroniła się przed deszczem. Uśmiechnęła się widząc ogromne drewniane drzwi, na których wisiała kartka z napisem „zamknięte na wakacje”. Dziewczyna westchnęła cicho, minęła dom doktora Redvine i skręciła w prawo. Podążając brukowaną uliczką dotarła wreszcie do swojego domu. Piętrowy budynek z czerwonej cegły na pierwszy rzut oka nie wyglądał zbyt przyjaźnie.Uczucie lekkiego niepokoju i grozy towarzyszyło każdemu, kto nań patrzył, dopóki nie wszedł do środka. Tam sytuacja odwracała się diametralnie. Z małego przedsionka wchodziło się od razu do przestronnej kuchni połączonej z jadalnią. Ściany o ceglanej barwie dodawały pomieszczeniu ciepła, a drewniane meble, wykonane przez dziadka wręcz prosiły, by na nich usiąść. Mama Amber – Vinny Stone – często narzekała na te meble. Że stare, nienowoczesne, że chciałaby je wymienić. Na szczęście tata nigdy się na to nie zgodził. Te meble miały dusze i grzechem byłoby wyrzucenie ich tak po prostu. Gdy tylko przemierzyła kuchnię i znalazła się w salonie wpadło na nią tornado w postaci Andrew, jej najstarszego z braci.
- Uważaj mała! – Krzyknął ze śmiechem, czochrając jej włosy i już go nie było. Weszła po schodach do swojego pokoju o ścianach koloru brzoskwini i usiadła na stosie poduszek rzuconych w kącie pomieszczenia. Pomyślała o Andrew, oraz o reszcie swoich braci Alanie, Ashtonie i Alexie. Całe życie w otoczeniu chłopców sprawiło, że mimo swojego wieku mężczyźni jej nie interesowali. Wiedziała jak bardzo potrafią dokuczyć te rozwrzeszczane istoty zwane braćmi. Kobiety są o wiele delikatniejsze, uwielbiała na nie patrzeć, chociaż tu, w Milano Spring nie miała zbyt dużego wyboru. Jedynie jej dawna przyjaciółka, Mandy była interesującym obiektem obserwacji. Ta jednak omijała ją szerokim łukiem, Amber pozostawało więc buszowanie po Internecie w poszukiwaniu czegoś wartego zawieszenia oka. A gdy taki obiekt znalazła, wyciągała szkicownik i na papierze uwieczniała to, co ją oczarowało.
CoralCity.
- Gdzie jesteś mendo?! – Dźwięk sms-a doprowadzał Tatianę do szału, zawiadamiając, że ktoś uznał za stosowne się do niej dobić. Odrzuciła warstwę ciuchów z fotela i odnalazła wibrującą komórkę. 14 nowych wiadomości? – No chyba se jaja robisz… - zagadnęła dotelefonu, który wyglądał nadzwyczaj poważnie i nie miał zamiaru jej odpowiedzieć. Dziewczyna zaczęła po kolei czytać wiadomości.
Billy.
09.55
Ja nie śpię, więc Ty też nie będziesz.
Łeb mi pęka, kiedy powtórka?
Miranda.
09.57
Nie zostawiłam u Ciebie mojej torebki od Gucciego?
Nie mogę znaleźć, help!
Mario.
10.13
Czy Ty wiesz co to znaczy no more drinks?
Umieram.
Mike Nobles.
11.32
Szanowna Pani Carolenko.
W związku z brakiem możliwości telefonicznego
się z Panią skontaktowania, informuję iż nasza
agencja Quadro Models rozwiązuje z Panią umowę
o współpracy w dniu dzisiejszym. Jednocześnie
przypominam, że zgodnie z postanowieniami ww
umowy nie przysługuje Pani zwrot wpisowego.
Pozdrawiam.
M.N.
Angie.
12.46
Nakryłam Mario z tą suką Mel, w Twoim łóżku.
Upierz pościel
Xoxo
Jared.
13.25
Kto mi poharatał twarz? Wiesz? Zabiję skurwiela!!!
Anne.
14.03
Więcej z Tb nie piję!
Jared.
14.04
Jeśli to Twój Billy, to powiedz, że już nie żyje.
Billy.
14.20
Żyjesz???????
Lucy.
14.34
Ale kanał, siedzę w jakimś złomie i jadę na koniec
Świata,ratuj!
P.S.Przepraszam za pościel <3
Mario.
14.52
Spałem z Mel?
Mel.
14.55
Spałam z Mario???? :o
Lucy.
15.13
Liczę słupy, umrę…
Lucy.
16.02
Odezwij się jak się obudzisz. Mam przesrane.
Jadę tym czymś i płaczę, zaopiekuj się moją Lancią.
<3U!
Dziewczyna usiadła na stosie ubrań próbując przetworzyć informacje zawarte w smsach. Nie wiedząc co komu odpisać, postanowiła odłożyć telefon i wziąć szybki prysznic. Po dwudziestu minutach siedziała w jadalni i próbowała dodzwonić się do swojego chyba-już-byłego agenta Mike’a Nobles’a w końcu mężczyzna odebrał telefon.
- Mike,co znaczy ten sms?
- Jak to zakończyliście współpracę?
- Nie możecie zakończyć ze mną współpracy, ciężko pracowałam dla waszej zakichanej agencji!
- Nie, nie prowadzę rozwiązłego trybu życia, tylko trochę imprezuję.
- Jak to konflikt interesów, to niemożliwe, przyjadę dziś do agencji i wszystko omów….Halo? Mike? Halo? Kurwa! – Tatiana ze złością rzuciła telefonem o ścianę i schowała twarz w dłoniach – no to pięknie.
Susan Flores stała na przystanku połączeń międzymiastowych. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę, co jakiś czas wycierając wilgotne z podekscytowania dłonie w fartuszek. Tak dawno nie widziała małej Lucy! Cieszyła się na spotkanie ze swoją jedyną bratanicą, choć nie do końca rozumiała czemu zawdzięcza jej jak to określił Rupert „wizytę raczej dłuższą, możliwe, że stałą”. W każdym razie wiadomość o rychłym przyjeździe Lucy skutecznie poprawiła Susan humor, kobieta zdążyła już upiec swoją popisową szarlotkę, by poczęstować dziewczynę, a teraz czekała na nią. W oddali zamajaczył się niewyraźny kształt typowego podmiejskiego busa, Susan poprawiła włosy i zagryzła dolną wargę z ciekawości. Kiedy pojazd zatrzymał się na odpowiednim stanowisku, a drzwi otworzyły się, oczom kobiety ukazała się osoba, która w jakimś stopniu przypominała małą Lucy. Ciemnobrązowe włosy, z których niegdyś zaplatała dziewczynie warkoczyki, sięgały teraz ramion. Oczy będące znakiem rozpoznawczym rodzinę Flores, które Lucy odziedziczyła po ojcu, a ten, podobnie jak Susan, po mamie, ozdobione były perfekcyjnym makijażem. Największym zaś zaskoczeniem dla kobiety, był zdobiący ramię dwudziestolatki ogromny kolorowy tatuaż.
-Spokojnie Susan, tylko spokojnie. – Szepnęła sama do siebie i przywołała na twarz serdeczny uśmiech. – Lucy, moja kochana! – Krzyknęła o kilka tonów wyżej,niż zamierzała, zmierzając w stronę bratanicy. Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
- Dzień dobry ciociu Susan.
- Ach, mówisz jakbyś była wciąż tą dziewięciolatką, która stale uciekała mi przed kolacją. Jesteś już dorosłą kobietą, mów mi proszę Susan.
- Dobrze cio… Susan. – Lucy mimo starań nie umknęła przed mocnym, soczystym buziakiem w policzek – To moje bagaże. – Wskazała pięć walizek, które zdyszany kierowca ustawił obok siebie na chodniku. – Damy sobie radę we dwie? – Na to kobieta niebyła przygotowana. Lekko zmieszana rozejrzała się po ulicy, na której ku jej radości ukazał się Josh, syn tutejszego lekarza.
- Cóż…właściwie to… Josh, kochaniutki, podejdź tu! Znasz moją bratanicę, Lucy? –Chłopak wyglądał na nieco zmieszanego, ale chcąc nie chcąc podszedł bliżej.
-Właściwie to nie miałem przyjemności – Zmierzył Lucy wzrokiem, wyrażającym najwyższe zdziwienie. – Cześć, jestem Josh, na długo przyjechałaś?
- Ach kochany, Lucy przyjechała właściwie na stałe. Mamy taką prośbę, mógłbyś pomóc nam przenieść jej bagaże do mnie? – Chłopak z przerażeniem spojrzał na ustawione na chodniku walizki.
- Wie pani, pani Flores, właściwie, to mogę podrzucić je do was furgonetką? Będzie szybciej. – „I lżej” dodał w myślach. Wiedział, że kobiety, szczególnie te miastowe mają skłonność do gromadzenia rzeczy, ubrań i takich tam, ale to co zobaczył przeszło jego najśmielsze wyobrażenia.
Lucy siedziała przy stole próbując przełknąć chyba już dwudziesty kawałek ciasta wciskany jej przez ciotkę. Właściwie była wdzięczna temu Jack’owi, Josh’owi, czy jak mu tam było,że przewiózł jej rzeczy. Perspektywa spędzenia z ciotką długiego spaceru, była zbyt przytłaczająca, bardziej przytłaczająca niż jej próby wyswatania Lucy z tym chłopaczkiem.
- Więc powiedz mi kochana, co skłoniło cię do przyjazdu tutaj, Rupert mówił, że bardzo nalegałaś na przyjazd. – Kęs szarlotki utkwił dziewczynie w gardle.
-Nalegałam?
- Tak, Rupert tak twierdzi – świdrujące spojrzenie ciotki wyglądało na nie znoszące sprzeciwu.
- Tata jak zwykle przesadza, ja… No może właściwie trochę nalegałam. świeże powietrze zawsze się przyda.
- O tak, kochanie, świeżego powietrza u nas pod dostatkiem, szczególnie dla młodej kobiety.
- Tak i ta cisza. Po prostu uznałam, że potrzebuję wyciszenia. Chciałam odetchnąć od wielkiego miasta, a gdzie mogłabym lepiej odpocząć niż tu. – Deklaracja Lucy zabrzmiała nadzwyczaj prawdziwie nawet dla niej samej.
- U nas wypoczniesz, naprawdę, ręczę za to, kochana.
- Nie wątpię ciociu, znaczy Susan, nie wątpię.
Amber
Czasem zastanawiam się, czy Milano Spring to faktycznie miejsce dla mnie? Kocham to miasteczko, jednak miewam wrażenie, że nie do końca tu pasuję. Miejscowi ludzie są prości, mają swoje małe sklepy, bądź gospodarstwa nieopodal domów. Żyją spokojnie,monotonnie i ja tę monotonność kocham, jednak… Czasem mi czegoś brak. Sama nie wiem czego. Chciałabym coś zmienić w swoim życiu, w życiu miasta, żeby nie było ono aż tak przewidywalne. Chciałabym też spotkać kogoś kto mnie naprawdę zainteresuje. Wiem dobrze, że nie będzie łatwo. Na pewno nie w moim mieście. Ludzie tu są zbyt konserwatywni, by zrozumieć, że ktoś może czuć i myśleć inaczej niż oni. Nadal myślę o Mandy. Jeden wieczór zmienił naszą przyjaźń w proch, ale jednocześnie dał mi coś –świadomość tego, kim jestem. Boję się, że ona w końcu przełamie milczenie, że się komuś zwierzy. Co się wtedy wydarzy? Czy będę zmuszona opuścić Milano Spring? Josh wpadł dziś do Alexa, opowiadał o jakiejś dziewczynie, bratanicy Susan Flores. Nazwał ją „dziwadłem”, jeśli zachowuje się jak jej cioteczka, to faktycznie nim jest. W każdym razie wpadła na genialny pomysł zapoznania nas. Lucy – bo tak nazywa się dziewczyna –ma dwadzieścia lat, jest dwa lata starszą ode mnie „miastową” dziewczyną.Dlaczego o tym mówię? Bo to właśnie sprawia, że boję się jej. Tak, eureka! Boję się miastowych, przebojowych dziewczyn, które wiedzą czego chcą i to sobie biorą. Przerażają mnie te głośne, rozchichotane istoty, paplające o kosmetykach, imprezach i facetach. Josh wygooglował tą całą Lucy. Wygląda na to, że mama szykuje mi spotkanie z Paris Hilton w wersji light. Ta cała elita Coral City ma taką swoją stronę, gdzie opisują swoje życie towarzyskie. Wpisy tej Lucy i jej znajomych o niej po prostu mnie przerażają. Kilka cytatów? Proszę bardzo, prosto ze stronki:
Luciana:
21.30
Czy ktoś znalazł mój stanik w panterkę? Zagubiony po ostatniej imprezie u Billego.
Bad Bad Billy:
Miałaś stanik na tej imprezie?
Tat.:
Bill, miała i ja wiem co się z nim stało ;>
Luciana:
Co? Co? Co?
Jared_69:
Uprzejmie informuję, że odbiór bielizny będzie możliwy w dniu jutrzejszym w rezydencji McCole’ów w godzinach 19.00- 05.00. Wszystkich zainteresowanych uprasza się o przybycie w strojach nawiązujących do musicalu „Grease”. Podczas imprezy stanik zostanie wylicytowany, a dochód z licytacji przeznaczony będzie na cele dobroczynne.
Tat.:
Jakie cele?
Bad Bad Billy:
Dużo dobroczynnego, zbawczego zielska!!!!!!
Luciana:
Świnie!
Jared_69:
22.15
Nie przeszkadzać, uczę Lucy matematyki I<369
Tat.:
13.55
Zakupy z Lucy.
18.24
Pub z Lucy.
22.16
Któryś z kolei bar z Lucy, oraz niezwykle miłymi panami z ochrony.
22.25
Panowie z ochrony nie byli jednak mili….
Bad Bad Billy:
Jak to??
Luciana:
Nie pozwolili mi tańczyć na barze.
10.45
Kac z Lucy
Luciana:
No comment.
I dużo dużo więcej wpisów mówiących o tym jaka to Lucy jest rozchwytywana na imprezach i zajęta kolejnymi podbojami. Czy ja się uprzedzam? Skądże, po prostu się boję…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz