czwartek, 13 września 2012

Mam nadzieję, że nie widzisz moich łez.




Ostra rockowa muzyka wypełniała każde pomieszczenie w willi Tatiany. Dziesiątki ciał podrygiwały w rytm muzyki. Ktoś wylał drinka, ktoś inny podpierał ścianę.
- Lucy! –w tłumie zarysowała się jej sylwetka Jareda. Pomachała energicznie przyjacielowi,wolną dłonią sięgając po drinka z tacy przechodzącego obok kelnera. 
- Chodź!-  chłopak podszedł i mocno ją przytulił, muskając ustami jej policzek. Coś mówił, ale wszechobecny hałas zagłuszał jego słowa. Lucy widziała tylko jak porusza ustami, co przywodziło jej na myśl rybkę. Dogadawszy się na migi postanowili iść w bardziej ustronne miejsce, by spokojnie porozmawiać. Przechodząc przez przestronny salon, przypominający raczej salę bankietową każde z nich wypiło po kilka drinków. W końcu znaleźli wolny pokój, weszli. Lucy rozsiadła się na łóżku, a Jared zajął miejsce na stojącym nieopodal fotelu.
- Lucy, kochanie, obudź się. – głos ciotki wyrwał ją ze snu. Przeciągnęła się i niechętnie otworzyła oczy.
- Która godzina Susan?
- Już siódma kochanie, czas na śniadanie. – Lucy zakręciło się w głowie. W Coral City często o tej porze dopiero kładła się spać. Siódma to przecież noc! Kto normalny je śniadanie w środku nocy?
-Śniadanie? – Zakryła się kołdrą, próbując przywołać z powrotem sen.
- Tak tak, świeże bułeczki, masełko, najlepsze w kraju wędliny i pomidory z mojego ogródka. Przygotowałam też kakao. – dwudziestolatka musiała użyć całej swojej siły woli, by nie parsknąć kobiecie śmiechem w twarz. Tyle kalorii? Przy takim jadłospisie za miesiąc będzie szersza niż dłuższa. Już miała oznajmić ciotce, że nie będzie się odżywiać jak jakaś prowincjonalna miss powiatu, kiedy ujrzała twarz kobiety. Drobne zmarszczki wokół oczu pogłębiały się nieznacznie, gdy Susan się uśmiechała.  Biło od niej tyle ciepła i serdeczności, której nigdy nie widziała u matki, a i u ojca rzadko się zdarzało. Coś w niej pękło, nie mogła sprawić przykrości tej kobiecie.
- Dobrze Susan, zaraz zejdę na śniadanie.
                Pół godziny później, siedząc przy stole i słuchając paplaniny ciotki zastanawiała się co do cholery z nią wstąpiło. Podczas śniadania, Susan zdążyła opowiedzieć jej życie większości sąsiadów nie pomijając pikantnych szczegółów jak na przykład ten, że Mandy –miastowa piękność zapewne już zapomniała co to dziewictwo. Przy tej okazji,kobieta nie omieszkała wyrazić nadziei, że Lucy dobrze się prowadzi.
-Oczywiście, zadbałam o odpowiednie dla ciebie towarzystwo. Dziś po południu spotkasz się z Amber córką tutejszego stolarza. To naprawdę miła dziewczyna, choć trochę dziwna.
- Jak to dziwna? – Lucy westchnęła w myślach. Na samo wyobrażenie sobie spotkania z prowincjonalną gęsią robiło jej się niedobrze.
- Wiesz, jest trochę wyobcowana i mówią o niej niepokojące rzeczy.
- Jakie? Odprawia czarne msze i je koty? – ciotka pobladła i nakreśliła w powietrzu znak krzyża.
- Nie nie, nic mi o tym nie wiadomo, ale wiesz mówią – tu kobieta zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu i nachyliła się w stronę bratanicy – że ona woli kobiety, rozumiesz?
Znaczące uniesienie brwi dało Lucy do zrozumienia, że zarówno ciotka jak i reszta miasta uważa homoseksualizm za coś niezwykłego i to wcale nie w pozytywnym znaczeniu.
- Masz na myśli, że jest lesbijką?
- Ja nic nie mam na myśli, tak mówią. Ja wierzę, że Amber jest normalna. – te słowa doprowadziły krew Lucy do wrzenia.
- Więc lesbijki nie są normalnie? To masz na myśli? Susan do cholery, żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku! Nawet mój ojciec potrafi zrozumieć, że odmienna orientacja seksualna to coś normalnego, a nie choroba! – nie czekała na odpowiedź ciotki, tylko wstała od stołu i wyszła z domu trzaskając drzwiami.
                Ulice Milano Spring były podobne jedna do drugiej.  Do perfekcyjnie równej warstwy bruku przytulały się z obu stron wąskie chodniki. Topole posadzone w idealnie równych odległościach rzucały długie, wąskie cienie. Budynki, w większości jednopiętrowe ciasno do siebie przylegały. Zbudowane wszystkie w tym samym prostym stylu przywodzącym na myśl dziecięce rysunki domów. Jedynie niektóre wyróżniały się balkonem, bądź dodatkowym piętrem. Lucy dotarła do otynkowanego na błękitno budynku z dwoma piętrami.  Na samej górze trzy okna, w których wisiały firanki, to samo piętro niżej. Na parterze zaś dwuskrzydłowe drewniane drzwi i małe okno, oraz to co najbardziej zainteresowało Lucy, czyli szyld " Pub Daisy". Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie. Przynajmniej mieli pub, tu się odpręży. Zdecydowanym ruchem pchnęła drzwi i weszła do wnętrza lokalu.  W środku mimo, że była to wczesna pora, panował półmrok. Omiotła pomieszczenie wzrokiem.  Drewniane, kwadratowe stoliki poustawiane były pod ścianami. Większe stoły, ustawiono wzdłuż sali i nie było przy nich krzeseł, a długie drewniane ławy. W lewym kącie, tuż obok baru stał stół bilardowy, a na ścianie nad nim wisiała tarcza do rzutek. Nad barem wisiał telewizor, z którego emitowany był jakiś mecz. Wzruszyła ramionami i podeszła do baru. Barman – mężczyzna mniej więcej w wieku jej ojca polerował właśnie szklanki do piwa. Na widok dziewczyny, zmarszczył czoło.
-Serwujecie tu drinki? – zapytała, z góry zakładając, że uzyska odpowiedź odmowną.  – W takim razie piwo. Duże. Bez soku.
- Ty jesteś ta mała, od Susan?- zagadnął barman. Nic w tym mieście nie dało się ukryć.
- Jak widać, Lucy.
- Ja jestem Jack. Jak ci się podoba w naszej dziurze?
- Mam być szczera? – zapytała, sięgając po szklankę wypełnioną złocistym trunkiem.
- Nie musisz, widzę po minie. Nie martw się, tu da się żyć.
- Na pewno… - biorąc łyk piwa, pomyślała o rozmowie przy śniadaniu. Jednocześnie odnotowała fakt, że piwo w tym lokalu nie jest rozcieńczane.
- Żyjemy trochę w przeszłości. Jesteśmy nieco z tyłu za wielkim miastem, ale tolerancyjni z nas ludzie i gościnni. Mimo, że jeszcze wielu rzeczy nie rozumiemy. – Jack wydał jej się naprawdę miłym gościem.  Na pewno bardziej oświeconym, niż jej własna ciotka. Spędziła miło czas na luźnej pogawędce z barmanem, podczas której dowiedziała się, że jest jedyną oprócz jego córki i żony kobietą, która odwiedziła pub. W końcu postanowiła ruszyć dalej, do domu Stone’ów gdzie umówiona była z tajemniczą, jednak niezbyt jej zdaniem fascynującą Amber.

Coral City.

                Stacy stała w kolejce po kawę. „Garry” to była jej ulubiona kawiarnia, gdzie podawano pyszną kawę i pożywne śniadania. Kiedy złożyła zamówienie, usiadła przy swoim ulubionym stoliku w samym kącie kawiarnianego ogródka i rozłożyła notatki. Tak. Wiedziała, że są wakacje i do rozpoczęcia roku akademickiego zostało jej dwa miesiące, ale lubiła swój kierunek i lubiła uczyć się na własną rękę. Wgryzła się w kanapkę z pastą jajeczną i pochyliła nad zagadnieniami zawartymi w notatkach. Szybko jednak jej zapał do nauki minął, gdy przypomniała sobie jak jeszcze niedawno,przed wakacjami spędzała tu czas. Ona i Lucy były nierozłączne. Świetnie się rozumiały, a seks był wręcz niesamowity. Przychodziły do Garry’ ego na kawę i rozmawiały godzinami. Potem nagle Lucy oświadczyła jej, że to koniec. Mówiła, że dusi się w tym związku i nie chce marnować swojego i jej – Stacy czasu. Tylko tyle i aż tyle na zakończenie trzymiesięcznego związku. Dla innych to nie był długi staż, jednak Stacy nigdy wcześniej nie czuła się tak szczęśliwa i spełniona. Westchnęła cicho sięgając po kolejny łyk kawy, przed nią dzienna zmiana w barze gdzie dorabiała do stypendium. Pomachała znajomemu bariście na pożegnanie i przeszła przez ruchliwą ulicę, by już po chwili znaleźć się w One Gun . Bar ten był najbardziej pożądanym miejscem w centrum CC. Szybko przebrała się na zapleczu po czym stanęła za barem.

Milano Spring.

                Amber nerwowo spojrzała na zegarek. Była 14, Lucy powinna zjawić się pół godziny temu. Odbicie w lustrze od samego rana wyszydzało dziewczynę, próbującą ubrać się w coś odpowiedniego na to spotkanie. Wszelkie sukienki odrzuciła na starcie, by nie wydać się nieznajomej zbyt wystrojoną. Przerzucała nerwowo dżinsy stwierdzając, że jest stanowczo za ciepło na długie spodnie, w krótkich spodenkach zaś wyglądała zbyt jej zdaniem dziecinnie. W końcu zdecydowała się na zestaw standardowy – długie wąskie dżinsy i bluzka w kwiatki odsłaniająca ramiona.  Ponownie patrząc na zegarek, pomyślała z nadzieją ale i lekkim rozczarowaniem, że może Lucy się nie zjawi. W tym momencie usłyszała energiczne pukanie. Otworzyła drzwi a jej oczom ukazała się niewysoka brunetka.  Stała oparta o filar ganku i zmierzyła Amber spojrzeniem. Po chwili wyprostowała się i podała jej rękę.
- No cześć, to pewnie na mnie czekasz.
- Pewnie tak – uśmiechnęła się lekko i uścisnęła wyciągniętą dłoń – jestem Amber, wejdziesz do środka?
-Szczerze? Wolę pobyć na neutralnym gruncie. – Amber odetchnęła z ulgą i wyszła z domu. Gdyby którykolwiek z braci, lub co gorsza mama zobaczyła tą dziewczynę w domu, nie obyło by się bez niewygodnych pytań. Ruszyły przed siebie, nie wiedząc właściwie dokąd idą.
- Więc co cię skłoniło do opuszczenia wielkiego miasta?
- Yeah, moje ulubione pytanie – Lucy uśmiechnęła się trochę na siłę – powiedzmy, że narozrabiałam i zostałam tu wysłana za karę.
- Zabiłaś kogoś?
- A jeśli tak, to co? – brunetka popatrzyła nerwowo na towarzyszkę. – To jakiś wywiad? –Amber spuściła głowę.
-Przepraszam, nie chciałam być wścibska, tylko…
- Tylko dowiedzieć się co robię na tym zadupiu?- zakreśliła dłonią krąg obejmujący łąkę na której właśnie się znajdowały. -  Oczywiste, że nie przyjechałam tu z własnej woli. Nie mam też zamiaru wyjaśniać ci, dlaczego tu jestem. Jestem i już. –Amber nie była przyzwyczajona do takich wybuchów. Nie wiedziała jak się zachować, zaproponowała więc by usiadły na leżącym nieopodal przewróconym konarze.  Po dłuższej rozmowie atmosfera się rozluźniła. Lucy z zaciekawieniem słuchała opowieści Amber o braciach i o tym, jak straciła przyjaciółkę.
- Więc ta cała Mandy tak po prostu przestała się do ciebie odzywać?
- Właściwie, to miała ku temu powód. – Amber odwróciła wzrok.
- Odbiłaś jej faceta? – Lucy powoli zaczęła kojarzyć fakty i domyślała się jakie wydarzenie rozbiło przyjaźń dziewczyn. Nie chciała jednak uświadamiać koleżance, że całe miasteczko o niej wie. Amber zaśmiała się tylko cicho.
-Właściwie to byłoby niemożliwe. Nikt kto może mieć Mandy nie spojrzałby na mnie.
- I jeszcze masz kompleksy do tego? To co jej zrobiłaś?
-Powiedzmy, że miałam za długi język. Drugi raz tego błędu nie popełnię, więc niestety nie dowiesz się co się wtedy wydarzyło. – Lucy wzruszyła ramionami, nie lubiła nikogo ciągnąć za język. Doszła do wniosku, że dowie się w swoim czasie.
- Więc mamy coś wspólnego, obie posiadamy mroczną tajemnicę. – stwierdziła i obie wybuchły śmiechem.

Coral City:

Tatiana z drinkiem w dłoni siedziała na ogromnej kremowej kanapie.  Każde połączenie, które wykonywała próbując dodzwonić się do swojego chyba-już-byłego-agenta było odrzucane.  Podniosła z podłogi laptop i nie wiedząc co robić wystukała na klawiaturze znany na pamięć adres mailowy. Nie miała czasu ani ochoty na rozmowę telefoniczną z Lucy.  W tej sytuacji wystosowała do niej maila:

Temat:MA_SA_KRA!!!

Lucy,
Gdzie Ty w ogóle jesteś????

Wiesz co się stało? Ten patykowaty dupek Nobles MNIE WYRZUCIŁ!!! Nie wiem co robić. Nie wiem, w ogóle nie odbiera telefonów, w biurze go „nie ma”, ale chyba tylko dla mnie. Po prostu masakra!

Gdzie jesteś i co zrobiłaś z moją pościelą? Jest cała we krwi. Farba z nosa Ci poszła? Okres? Dobra, nieważne, uprana już. Muszę zwolnić pokojówkę.

Jestem bezrobotna,  biedna. Już czuję ubóstwo pod skórą! Czemu wyjechałaś i gdzie i czemu nie chcesz powiedzieć gdzie jesteś? Wszyscy o Ciebie pytają.

Wracaj i ratuj!

T.


Nacisnęła przycisk ‘wyślij’ i odłożyła laptop z powrotem na podłogę.  Zaczęła zastanawiać się co zrobi ze swoim życiem. W przeciwieństwie do Lucy, nie miała bogatych rodziców. Mało tego, nie miała żadnych rodziców. Jej pierwsze wspomnienie to zimny, grudniowy dzień. Siedmioletnia Tatiana ubrana w czerwoną kurtkę, gruby kombinezon i z czapką kominiarką na głowie stoi na środku ulicy. Ludzie mijają ją obarczeni ciężkimi torbami pełnymi zakupów. Dziewczynka podchodzi do jednej ze sklepowych wystaw i przytyka nos do szyby. Na wystawie stoją manekiny ubrane w miękkie swetry i zgrabne spodnie, oraz spódnice. Niektóre z nich siedzą przy stole. W kącie wystawy stoi choinka, pod którą leży cała masa kolorowo opakowanych prezentów. Tatiana nie rozumie sensu wystawy ale wie,  te manekiny mają lepiej niż ona. Nagle czuje na ramieniu czyjąś dłoń. Odwraca się w nadziei, że zobaczy twarz, która czasem jej się śni. Twarz o brązowych oczach i lekkim, pełnym troski uśmiechu. Magiczne, nie do końca zrozumiałe słowo ciśnie jej się na usta, kiedy czar pryska. Wysoki mężczyzna w niebieskim, śmiesznym ubraniu kuca przy siedmiolatce.
- Nie jestem twoją mamą, ale spróbuję ją znaleźć, chcesz? – Tatiana ochoczo potakuje i  podaje dłoń nieznajomemu. Docierają do miejsca, które tylko trochę przypomina sklepową wystawę. Jest tu choinka, ale dużo mniejsza niż wcześniej widziana i stoi na biurku. Za biurkiem siedzi kolejny mężczyzna w tym śmiesznym niebieskim ubraniu i uśmiecha się do niej pogodnie.
-Wszystko będzie dobrze. – mówi  i Tatiana mu wierzy. Macha nogami swobodnie bo krzesło, na którym ją posadzono jest strasznie wysokie. Widzi wielu, wielu panów w niebieskich ubraniach, a także kilka pań. Jedna przyniosła jej kubek z kakao i słodką bułkę. Zjadła wszystko bardzo szybko. Ludzie uśmiechają się do niej, ale unikają jej wzroku. Wkrótce przychodzi inna pani. Starsza niż wszyscy tutaj. Pani jest wysoka i bardzo chuda i ma pomarszczoną twarz. Uśmiecha się do Tatiany i mówi, że zabierze ją do innych dzieci, z którymi będzie mogła się bawić. Tatiana nie chce iść. Chce zostać w tym domu z odzianymi w błękit ludźmi. Pan, który ją znalazł przytulają i obiecuje, że odwiedzi.
                Dni w domu dziecka były podobne do siebie i smutne. Inne dzieci nazywały ją patykiem i nie chciały się z nią bawić. Starszy aspirant James Savier – ten człowiek w śmiesznym niebieskim ubraniu, który mówił, że znajdzie jej mamę, często ją odwiedzał. Starał się o adopcję, ale był samotnym policjantem, uznano więc, że nie zapewni Tatianie właściwej opieki. Pewnego dnia, zamiast Jamesa przyszedł inny policjant.Tatiana miała wtedy czternaście lat i rozpłakała się na wieść, że jej jedyny przyjaciel zginął na służbie. Kiedy miała piętnaście lat zaadoptowała ją rodzina Carolenko. Sam i Dana  mieli swoją biologiczną córkę – Ivy. Dziewczęta zaprzyjaźniły się i były jak siostry, jednak i tu Tatiana nie zagościła długo. Latem szalały pożary. Sam i Dana wysłali córki nad morze. W środku wakacji Tat i Ivy zostały poinformowane o śmierci rodziców w wyniku pożaru. W dniu pogrzebu Tatiana szukała siostry, znalazła ją w ogrodzie wiszącą na drzewie i martwą. Miała już siedemnaście lat i musiała wrócić do domu dziecka. Wtedy postanowiła, że nigdy nie założy rodziny, by nie miał kto za nią płakać. Postawiła na karierę modelki, na którą ciężko pracowała i którą zniszczyła w wielkim stylu rzucając się w świat alkoholu imprez i używek.
- Nie użalaj się nad sobą Tat. – powiedziała sama do siebie, ocierając łzy.  Znów podniosła komputer, koperta migająca na dole ekranu informowała ją o nowej nieprzeczytanej poczcie.

Temat:Re: MA_SA_KRA!!!

Jak miło,że pytasz co u mnie Tak, jestem cała i zdrowa, dziękuję za troskę.

Jak to Cię wyrzucił? Znajdź go i skop jego chudą dupę. Znajdziesz coś, nie załamuj się. Odkurzanie nie jest przypadłością śmiertelną, miliony ludzi to robią i żyją. Poza tym, sprzątając godzinę spalasz 200kcal. Dostrzegaj pozytywne strony;-)

Musiałam wyjechać, jestem na wsi – przepraszam w małym miasteczku u koszmarnej zacofanej ciotki, która homoseksualizm traktuje jak chorobę. Każe mi pić kakao i wstawać o 7 rano. Kto ma gorzej???

Ty ratuj!

L.

P.S. Nie mów nikomu, że masz ze mną kontakt – serio!


Tatiana oparła głowę o zagłówek kanapy.
- Dzięki Bogu, żyje…



Amber

                To najbardziej wybuchowa i nieprzewidywalna osoba jaką znam. Kiedy zapytałam w żartach, czy przyjechała tu dlatego, że kogoś zabiła, o mały włos się na mnie nie rzuciła. Zatkało mnie, tak po prostu. Potem jednak była całkiem miła, opowiadała mi o życiu w Coral City, o swoich przyjaciołach, ojcu i wiecznie nieobecnej matce. Stara się sprawiać wrażenie wyluzowanej, ale w głębi duszy jest bardzo wrażliwą osobą. Tak miło spędziłam ten dzień, mimo nieprzyjemnego początku. Zupełnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. No i jest śliczna, wprost nie mogłam oderwać od niej wzroku. Kilka razy przyłapała mnie na tym moim gapieniu się, ale nic nie powiedziała.Może jej to nie przeszkadzało? Zasiedziałyśmy się na łące gadając o wszystkim i o niczym w końcu zaczęło się ściemniać i stwierdziłyśmy, że wracamy. Mijałyśmy właśnie pub, gdy ona zaproponowała byśmy weszły do środka. Myślałam, że zemdleję – ja w pubie? – ale nie umiałam jej odmówić. W środku było… dziwnie. Oczywiście na starcie wpadłyśmy na Mandy – cóż się dziwić, w końcu jest córką właściciela.
- Co podać? – kiedy stanęła przy naszym stoliku, ciarki przeszły mi po plecach. Nie byłam w stanie wykrztusić słowa. Odpowiedziała jej Lucy:
- Dwa piwa? – spojrzała na mnie pytająco, a ja z przerażeniem pokręciłam głową.-  Więc piwo i colę, może być? – tym razem skinęłam potakująco. Mandy zapisała zamówienie i odeszła.
- Co jest? Boisz się jej?
- To dziewczyna, o której ci opowiadałam.
- Mandy,tak?
- Tak… -Lucy obrzuciła ją wzrokiem.
- Ładna.
Mandy wróciła z naszym zamówieniem i uśmiechnęła się do Lucy. Mnie oczywiście nie zauważyła, ale mnie to już nie obchodziło. Będąc tam z tą silną, niezależną dziewczyną, która nie miała oporów przed wejściem do baru i zamówieniem piwa, sama czułam się silniejsza. Oczywiście, czułam na sobie spojrzenia innych klientów, ale nie przeszkadzały mi one.
- Tak, ładna. Najładniejsza w Milano Spring.
- No nie wiem – Lucy uśmiechnęła się lekko. – Tak uważasz?
- Wszyscy tak uważają.
- A ty? Podoba ci się? – przez chwilę myślałam, że mnie rozgryzła. Może nawet tak było, ale nie mogłam się przyznać. Nie komuś prawie obcemu.
- Hmm… to zależy. Wiesz, kobiety ogólnie są ładne – pod względem estetycznym. – Lucy spojrzała na mnie unosząc brwi. Chyba nie do końca rozumiała o czym mówię.  – Rozumiesz? Tak jak podobają mi się zachody słońca, klucze ptaków, kwitnące kwiaty, piękna architektura tak podobają mi się niektóre kobiety.
- A, chodzi o to, że patrzysz na nie jak artysta?
- Dokładnie.
- Jesteś artystką?
- Artysta to duże słowo. Staram się trochę malować. Trochę piszę wiersze.
-Pokażesz mi jakieś swoje dzieło? – wzięła łyk piwa, co sprawiło, że uświadomiłam sobie, że zupełnie zaschło mi w gardle.
- Wiesz, są bardzo osobiste.
- A co malujesz?
- Głownie akty kobiece, trochę pejzaży… - co we mnie wstąpiło? Jak mogłam komuś mówić, że maluję nagie kobiety?
- Hmm. W takim razie, jeśli uznasz że nie są już aż tak osobiste, może kiedyś mi je pokażesz.– uśmiechnęła się. Zero zaskoczenia. Zaczynałam lubić tę miastową dziewczynę, dla której nic nie było zbyt dziwne czy osobliwe. Lucy to ktoś, kto mnie nie ocenia.

Lucy

                Co za szalony dzień! Niby nic się nie działo, a jednak wydarzyło się więcej niż niejednokrotnie w CC. Najpierw kłótnia z ciotką, która mnie po prostu rozwaliła swoim podejściem. Dla niej wszystko co inne jest złe. Boi się odmienności. Zaczęłam sądzić, że w tym cholernym mieście nie ma miejsca dla indywidualistów. I tu zaskoczenie. Potężnie wkurzona poszłam się przejść. Miasto jest idealnym tłem dla horroru typu: Nagle w spokojnym miasteczku zjawia się psychopata i wszystkich morduje. Albo: Małym miasteczkiem włada grupa wampirów. Jest senne,  spokojne, przerażająco nudne. Chciało mi się płakać, chciałam do Tatiany, która do tej pory nie raczyła odpisać, ani oddzwonić. Wstąpiłam więc do pubu, który notabene idealnie wtapia się w klimat Milano Spring zarówno od zewnątrz jak i od środka.  Weszłam, bo czekało mnie spotkanie z tą całą Amber, a czułam, że bez browaru tego nie zniosę. Tak jak się spodziewałam przy stolikach siedziało kilku facetów, z których każdy mógłby być moim ojcem. Było dość ciemno, a kinkiety oświetlały delikatne smużki dymu papierosowego. Kiedy siedziałam przy barze i rozmawiałam z całkiem sympatycznym barmanem (który jest też właścicielem tego przybytku, o czym dowiedziałam się później) cały czas miałam nieodparte wrażenie, że zaraz w drzwiach zjawi się szeryf.  Takie moje zabawne wyobrażenia. Odchodząc dałam Jack’owi spory napiwek, bo o dziwo piwo było nie rozwodnione. Ten zaprosił mnie, bym wpadała częściej i miałam niejasne wrażenie, że nie było to zasługą dwudziestki pozostawionej na barze. W końcu postanowiłam wypełnić obowiązek i ruszyłam jedną z bocznych uliczek. Dom Stone’ów wygląda na nawiedzony. Albo na taki, który ma się zaraz rozpaść. Albo i jedno i drugie, mniejsza. Zapukałam do drzwi, które otworzyły się niemal natychmiastowo i stanęła przede mną Amber. Domyśliłam się, że to ona, bo ciotka mówiła, że  laska nie ma sióstr.  Po opisie Susan, spodziewałam się raczej gadającej do siebie chłopczycy, a nie delikatnej i nieśmiałej dziewczyny. Oczywiście na starcie wkurwiła mnie pytaniami „a dlaczego tu jesteś?”. Trochę wybuchłam i widząc jej reakcję zrobiło mi się głupio.  Postanowiłam zacisnąć zęby i być miła, co mi się opłaciło, bo małomówna na początku w końcu się otworzyła. Coś o Amber:  Raczej spokojna dziewczyna, nie wiedząca jak się odnaleźć w dusznej atmosferze tego miasteczka. Ma artystyczną duszę, co dotarło do mnie jeszcze zanim postanowiła mi o tym powiedzieć. Wszystko co mówi, opisuje robi starannie, jakby dobierała, ważyła każde słowo. Panicznie boi się wyjść na idiotkę, na kogoś gorszego od reszty. W każdym razie, potem poszłyśmy znów do pubu (skoro tak mnie zapraszał ten Jack, to czemu nie) i tu dało osobie znać poprawne wychowanie Amber. Stanęła przed pubem jak wryta.
- Chcesz tu wejść?
- A co? To zakazane?
- No nie, ale wiesz – zniżyła głos, zupełnie jak ciotka przy śniadaniu – to pub.
- I??? –nie rozumiałam jej oporu. Dodatkowo zaczęła zachowywać się jak Susan.
-Nieważne, chodźmy.
Weszłyśmy i Amber wcale nie poczuła się lepiej. Grzecznie poszła za mną do stolika i siedziała cichutko, skubiąc brzeg bluzki w kwiatki. W końcu podeszła do nas młoda dziewczyna, jak się domyśliłam córka Jack’a i zapytała co zamawiamy. Ja wzięłam piwo, Amber colę.  Mogłam się domyślić, że nie odważy się na piwo. Ciekawe czy kiedykolwiek je piła? Ja w każdym razie nie miałam zamiaru rezygnować z przyjemności.  Moja towarzyszka raz po raz rzucała spojrzenia kelnerce. Zainteresowało mnie to, bo gdy tamta stała przy naszym stoliku, Amber dosłownie oniemiała.
- Co jest? Boisz się jej? – może tu jest jakaś grupa trzymająca władzę i kelnereczka do niej należy?
- To dziewczyna, o której ci opowiadałam. – bingo! Była przyjaciółka. Musiałam się upewnić
- Mandy,tak?  - przytaknęła. Znów spojrzałam na Mandy. Długie ciemno blond włosy związała w kucyk. Nie była ubrana w żaden mundurek tylko w biały t-shirt i krótkie spodenki. Zgrabna sylwetka przyciągała  nie tylko moje spojrzenie. Większość klientów patrzyło na córkę właściciela wiedząc z góry, że nie dla psa kiełbasa. - Ładna.  – stwierdziłam i nie usłyszałam odpowiedzi, bo właśnie podeszła i podała nam zamówienie. Uśmiechnęłam się do niej, a ona ten uśmiech odwzajemniła ukazując dołeczki w policzkach. Dopiero kiedy odeszła, Amber znów przemówiła. 
- Tak, ładna. Najładniejsza w Milano Spring. – oho! Czyżby ciotka miała rację?
- No nie wiem. Tak uważasz?
- Wszyscy tak uważają. – oczywiście zgrabnie ominęła temat, nie miałam jednak zamiaru odpuścić. Wrodzona ciekawość wzięła górę.
- A ty? Podoba ci się?
- Hmm… to zależy. Wiesz, kobiety ogólnie są ładne – pod względem estetycznym. –Rozumiesz? Tak jak podobają mi się zachody słońca, klucze ptaków, kwitnące kwiaty, piękna architektura tak podobają mi się niektóre kobiety. – taaak jasne… Już ją miałam. Lekko zarumieniła się spuszczając wzrok. W obawie, że się spłoszy zmieniłam temat.
- A, chodzi o to, że patrzysz na nie jak artysta?
-  Dokładnie. – wyraźnie się uspokoiła. Postanowiłam więc iść w tą stronę.
- Jesteś artystką?
- Artysta to duże słowo. Staram się trochę malować. Trochę piszę wiersze.
-Pokażesz mi jakieś swoje dzieło?
- Wiesz, są bardzo osobiste. – niewątpliwie są osobiste moja droga les koleżanko. Uśmiechnęłam się bezwiednie.
- A co malujesz?
- Głownie akty kobiece, trochę pejzaży…
- Hmm. W takim razie, jeśli uznasz że nie są już aż tak osobiste, może kiedyś mi je pokażesz.
Szybko zmieniła temat, tłumacząc, że musi iść do domu, że mama, bracia będą się denerwować.  Dopiłyśmy co tam miałyśmy w szklankach i ruszyłyśmy przed siebie. Rozmowa już się nie kleiła, więc szłyśmy w ciszy, co mnie wcale nie denerwowało, a raczej uspokoiło po tym moim małym odkryciu.
 - Spotkamy się jeszcze? – zapytała, gdy byłyśmy już pod jej domem.
- Wiesz,to małe miasto pewnie na siebie nie raz wpadniemy.
- Nie to miałam na myśli.
-Spotkamy, na pewno. – odwróciłam się na pięcie i poszłam do domu.
Ciotka oglądała jakąś mydlaną operę, na stole w kuchni stała kolacja. Znów zrobiło mi się jej szkoda, więc podeszłam i pocałowałam jej policzek.
-Dziękuję za kolację Susan. – uśmiechnęła się w odpowiedzi i przyłożyła palec do ust dając mi znać, ze zakłócam ciszę. Wzięłam talerz i poszłam do swojego pokoju. Włączyłam laptop i skubiąc kanapkę sprawdziłam pocztę. Odpisałam Tatianie na maila, w którym użalała się na swój los i wyłączyłam kompa. Nie miałam ochoty na nic. Zamknęłam oczy i zobaczyłam delikatnie zarumienioną twarz Amber.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz