sobota, 22 września 2012

Krew na rękach.


Lucy

Cały tydzień minął sennie i nudno. Co mam tu właściwie robić? Tubylcy patrzą na mnie bykiem, bo kilka razy pojawiłam się w pubie Daisy. Ciotka cały czas albo dzierga te swoje robótki, albo ogląda kolejny odcinek jakiejś telenoweli. Mogiła - nie ma co robić. Kelnereczka odwiedziła mnie i wspólnie wystosowałyśmy maila do Tat. Właściwie nie byłam zdziwiona kiedy moja przyjaciółka zgodziła się przygarnąć Mandy. Zawsze miała dobre serce, choć nigdy tego nie okazywała. Właśnie dziś eks przyjaciółka Amber ma wyjechać do Coral City, a ja oczywiście wspaniałomyślnie zaoferowałam swoją pomoc w pakowaniu. Zawsze to jakieś zajęcie. Siedzę więc w pokoju Mandy i przyglądam się jak biega od szafki do szafki wyciągając kolejne partie ciuchów.
- Jestem taka podekscytowana, Lucy! Twój przyjazd to istny dar niebios.
- Wyluzuj, to nic wielkiego.
- O tak, dla ciebie, światowej dziewczyny to nic wielkiego. Jednak dla mnie to wyzwolenie – przysiadła przy mnie i szeroko się uśmiechnęła.
- Trochę przesadzasz z tym wychwalaniem mnie pod niebiosa, przecież nie wyjeżdżasz na drugi koniec świata, tylko do innego miasta.
- Oj, co ty opowiadasz. Dla mnie Coral City to raj na ziemi. Zapiszę się do studium projektowania mody i kto wie, może kiedyś zaprojektuję ci suknię ślubną. – Ja i ślub taaa, a świnie mają wyuczony nawyk latania przy pełni księżyca. Uśmiechnęłam się do swoich myśli i Mandy pewnie stwierdziła, że już wyobrażam sobie siebie w białym wdzianku. Nie miałam zamiaru wyprowadzać jej z błędu.
- Właściwie to po co mnie tu ściągnęłaś?
- A! No tak, zapomniałam! Musisz mi powiedzieć, które z moich ciuchów nadają się do miasta, a które muszę zostawić.
Ta dziewczyna naprawdę miała świra na punkcie własnego wyglądu. Westchnęłam głośno i usadowiłam się wygodniej, czekało mnie długie popołudnie. Nasza współpraca polegała na tym, że Kelnereczka pokazywała mi jakiś ciuch, a ja stwierdzałam czy on nadaje się na chodniki Coral City. Szczerze mówiąc nie było jakichś wielkich różnic w stylu ubierania się w CC i Milano Spring, ale skoro się uparła… Odrzuciłam wszystkie ubrania w kolorze różowym, szarym i w kwiatki. Nie przez to, że były niemodne, a dla własnego widzimisię. Nagle drzwi pokoju otworzyły się i wszedł Jack. Wyglądał na oszołomionego stertą walających się wkoło  ciuchów i otwartymi na wpół wypełnionymi walizkami.
- Co tu się właściwie dzieje? – zapytał, a ja automatycznie usiadłam sztywno, prostując plecy i spojrzałam na Mandy. Nie powiedziała ojcu o wyjeździe? Przecież wiedziała już od kilku dni.
- Wyjeżdżam – Acha, czyli powiedziała mu teraz. Coś mi mówiło, że zaraz stanę się świadkiem scenki rodzinnej, a tego chciałam uniknąć. Wstałam i już miałam wygłosić kwestię pożegnalną, gdy brunetka dokończyła zdanie. – Lucy załatwiła mi wyjazd do Coral City, a ja zamierzam wykorzystać ta szansę, nie będę się tu kisić.
Wzrok Jack’a powędrował w moją stronę i o dziwo! Wcale nie wyrażał wdzięczności.
- Lucy zrobiła co? – sapnął podenerwowany. Pięknie, teraz już nie mam szans ucieczki.
- Jack, to nie tak – zaczęłam, nie zwracając uwagi na dziewczynę,  która widocznie była w szoku, że jestem z jej ojcem na ty – ja tylko powiedziałam jej, że znam kogoś, u kogo mogłaby się zatrzymać. Myślałam, że Cię poinformuje.
Czekałam na jakąkolwiek reakcję, barman jednak znieruchomiał. Jego twarz wyrażała tyle emocji – zdenerwowanie, zawód, troskę, żal i smutek – zrobiło mi się go żal. Niezłe ziółko z tej Mandy, a myślałam, że wszystkie wiejskie dziewczyny są dobrze ułożone i słuchają tatusiów. W końcu, po coraz bardziej dłużącej się chwili, Jack zwrócił się do mnie prosząc, bym pozwoliła mu porozmawiać z córką. Odetchnęłam z ulgą, ale moja radość nie trwała krótko. Poprosił też bowiem, abym poczekała na nich w salonie. Tak czy inaczej udało mi się wydostać z pokoju, w którym - jak się domyślałam - zaraz rozpęta się burza.
Po kilkudziesięciu minutach drzwi sypialni Kelnereczki otworzyły się i zobaczyłam ojca i córkę. Każde z nich miało inny wyraz twarzy. Jack wyglądał nadal na zatroskanego, podczas gdy Mandy wyraźnie triumfowała. Barman podszedł do mnie, a jego twarz przybrała nieodgadniony wyraz.
- Skoro moja córka tak bardzo chce jechać w wielki świat, to ja nie mogę jej zabronić spełniać marzeń. Ale ty jesteś mi coś winna pannico.
- Co? – naprawdę się wystraszyłam, o co mu chodziło?
- To proste. Po prostu zajmiesz jej miejsce w pubie. I tak często tam bywasz.
Panie i panowie! Luciana Flores, córka maklera giełdowego i aktorki filmów soft porno, wychowywana we wszelkich luksusach na waszych oczach podejmuje pierwszą w życiu pracę! No cóż, przynajmniej nikt nie będzie patrzył na mnie potępieńczym wzrokiem, widząc mnie w „Daisy”.

Coral City

Carmen Fernandez lubiła swoją pracę. Bycie pokojówką na telefon pozwalało jej dostosowywać grafik do zajęć w szkole, a fakt, że pracowała dla zamożnych ludzi zapewniał jej potężny zastrzyk finansowy co miesiąc. Było ją stać na opłacenie akademika i wsparcie finansowo matki, która po śmierci ojca sama wychowywała czwórkę rodzeństwa Carmen. Czasem nawet mogła zainwestować w jakiś modny ciuch. Tego dnia miała sprzątać w rezydencji państwa McCole’ów. Ona to znana divą operową, on zaś był kongresmanem. Mają syna w jej wieku. Dziewczyna westchnęła idąc żwirową alejką, prowadzącą do ogromnej willi. Jak to jest, że jedni mają wszystko, a inni muszą harować, by móc godnie żyć? Szybko odpędziła od siebie ponure myśli i przywitała się z lokajem, który wyszedł jej naprzeciw. Krótka pogawędka o pogodzie sprawiła, że Carmen od razu poczuła się lepiej. Postanowiła zacząć sprzątanie od sypialni. To one były zawsze pogrążone w największym nieładzie. Trudno było się temu dziwić – sypialnia to najbardziej osobiste z pomieszczeń w domu, to tu domownicy mogą naprawdę być sobą. Posprzątanie pokoju państwa McCole‘ów zajęło jej około czterdziestu minut. Uśmiechnęła się widząc efekty swojej pracy i udała się do pokoju ich syna. Zapukała do drzwi, by upewnić się, że w niczym nie przeszkodzi młodemu mężczyźnie. Co prawda lokaj mówił, że cała rodzina jest poza domem, ale nigdy nic nie wiadomo. Nikt nie odpowiedział na jej pukanie, więc nacisnęła klamkę i weszła do środka. Ogromne łóżko było nie zasłane, a na czarnej satynowej pościeli widniały jasne plamy. Carmen uniosła brew, no cóż chłopak musi być bardzo samotny. Ściągnęła poplamioną pościel i rzuciła ją w kąt, gdzie miały znaleźć się wszystkie rzeczy do prania. Spod czarnego mahoniowego biurka wyciągnęła zakrwawioną koszulkę i kilka par skarpet. Starła kurze i wyczyściła szyby w oknach. Wyglądało na to, że jej praca jest zakończona, kiedy przypomniała sobie by sprawdzić porządek w szafie. Jej pracodawcy życzyli sobie, by składała ubrania jeśli w szafach panuje nieład. Kiedy otworzyła szafę oniemiała. Drzwi mebla od wewnętrznej strony pokryte były zdjęciami drobnej, zielonookiej brunetki. Nie byłoby w tym nic dziwnego – chłopak mógł zrobić sobie galerię zdjęć ukochanej, choć zdaniem Carmen do tego celu świetnie nadawały się ramki – gdyby nie fakt, że każde ze zdjęć było zniszczone. Na jednym dziewczyna nie miała oka, inne ktoś porysował tak, by kreski wyobrażały blizny na policzkach. Jeszcze inne opatrzone były napisem „dziwka”. Carmen nie była głupia, wiedziała, że to nie jest jakaś zabawa. W tym domu ktoś planuje coś bardzo złego. W Juarez – jej rodzinnym mieście co roku ginęły setki, jeśli nie tysiące młodych kobiet, ich zwłoki znajdowano potem na wysypiskach, innych nigdy nie odnaleziono. Trudno się więc dziwić, że dziewczyna była wyczulona, na wszelkie przesłanki mogące świadczyć o grożącym komuś niebezpieczeństwie. Bez namysłu sięgnęła po telefon i wykręciła numer alarmowy. Po kilku sygnałach odebrano słuchawkę. W tym samym czasie drzwi sypialni otworzyły się.
- Znalazłaś tu coś ciekawego, kochanie?
- Nie zbliżaj się do mnie.
- Bo co? – Jared jednym susem pokonał dystans dzielący go od meksykanki.– Zdzielisz mnie miotełką do kurzu?
- Będę krzyczeć - Mężczyzna pogładził się po policzku i zaśmiał się głośno.
- Krzycz, w domu nikogo nie ma. – jej strach widocznie sprawiał jej przyjemność. Postanowiła więc nie okazywać strachu. Musiała jakoś go zagadać.
- Co zamierzasz, co oznaczają te zdjęcia?
- Ach to… - Jared uśmiechnął się i wyglądał prawie uroczo, gdyby nie czająca się w jego oczach chora żądza. Zdjął dłoń z policzka i pokazał dziewczynie bliznę. – to plan zemsty na osobie która mnie oszpeciła.
- Właściwie to nie moja sprawa, lepiej już pójdę. – Carmen wyminęła mężczyznę. Chciała jak najszybciej się stąd wydostać, uciec. Wiedziała, że ma do czynienia z człowiekiem niespełna rozumu, ogarniętego obsesyjnym pragnieniem zemsty. Była już przy drzwiach, gdy poczuła ostry przeszywający ból pleców, który promieniował aż do klatki piersiowej. Świat zawirował, a jej pociemniało przed oczami. Dotknęła bolącego miejsca i poczuła wąski twardy kształt wystający z jej pleców. Zrozumiała, że jej życie, krótkie, pełne marzeń i nadziei na przyszłość, właśnie dobiegło końca. Osunęła się na ziemię, a świat przestał istnieć.

Jared ukucnął nad zwłokami meksykańskiej pokojówki. Przewrócił ją na plecy i zamknął powieki. Przyjrzał się dziewczynie, była młoda, może nawet młodsza od niego. Szkoda, że nie spotkali się w innych okolicznościach, mógłby się nieźle zabawić.
- Przykro mi kochanie, nie mogłem dopuścić, byś zdradziła mój mały sekret.


Milano Spring

Słoneczne wrześniowe popołudnie nie było najlepszym dniem dla Jack’a Sullivan’a. Kilka godzin temu jego jedyna córka oznajmiła, że wyrusza w świat zdobywać sławę i chwałę. Jack nie był głupi, zatrzymywanie jej siłą byłoby bezcelowe. Poza tym rozumiał córkę. Sam chciał kiedyś stąd uciec jako młody chłopak. Jednak wtedy jego dziewczyna oznajmiła mu, że jest w ciąży. Ojciec zawsze tłumaczył Jack’owi, że prawdziwy mężczyzna bierze odpowiedzialność za swoje czyny i nie ucieka jak tchórz. Wziął ślub z eteryczną i słodką Anną, a po ośmiu miesiącach został ojcem najcudowniejszej istoty na świecie. Miłość do żony przyszła z czasem. Nie było to intensywne, szalone uczucie. Ich miłość przypominała małą roślinę – kiełkującą powoli, potrzebującą troski – która potrafiła dać najwyśmienitsze owoce, jeśli odpowiednio się o nią zadbało. Kim więc by był – jakim ojcem i człowiekiem, gdyby zabronił swojej córce spełniania marzeń? Zresztą i tak postawiłaby na swoim. Mimo to martwił się. Oczywiście, teoretycznie miała osobę, która się nią zaopiekuje i nie będzie spała na dworcu. Ale kto ją obroni? Kto odpędzi od niej rozwrzeszczanych, nieokiełznanych dupków myślących tylko o jednym? Głośne pukanie, w wręcz walenie do drzwi wyrwało go z zamyślenie. Podniósł się i ruszył do drzwi. Pierwszym co zobaczył, gdy je otworzył była rozwścieczona twarz Susan Flores. Zaraz zaraz – Susan Flores i wściekłość? To się przecież wzajemnie wykluczało. Zamknął drzwi i po chwili ponownie je otworzył, mając nadzieję, że to tylko jakieś zwidy.
- Jack’u Sullivanie, mamy do pogadania – a jednak to prawda. Susan stała tu i wcalenie miała zamiaru sprzedać mu ciasta porzeczkowego.
- O co chodzi, Susan? – potarł dłonią przerzedzające się włosy i wpuścił kobietę do środka.
- Może ci się wydaje, że skoro prowadzisz Daisy to wszystko ci wolno i stoisz poza prawem i normami społecznymi, ale tak nie jest! – usiadła na wskazanym przez niego miejscu, jednak tylko na chwilę. Zaraz wstała i podeszła do niego niebezpiecznie blisko.
- Ale ja nadal nie wiem, o co ci chodzi – bąknął mężczyzna, nieco już przestraszony nagłej zmiany osobowości sąsiadki.
- Nie wie o co mi chodzi! – wykrzyknęła blondynka – Powiem ci o co mi chodzi. Moja bratanica jest zagubioną dziewczyną, a nie jakąś.... Nie będzie pracowała w twoim przybytku, zapomnij!
- A wiec w tym leży problem? No cóż, Lucy jest pełnoletnia i ma prawo decydować sama o sobie.
- A ja ci mówię, że nie będzie, prędzej wyrzucę ją z domu niż pozwolę na coś takiego!
- W takim razie ja użyczę jej gościny. Zajmie pokój po Mandy – to stwierdzenie zbiło członkinię kółka gospodyń wiejskich z tropu.
- A Mandy gdzie będzie mieszkać?
- Mandy wyjeżdża do Coral City robić karierę. Cokolwiek to dla niej oznacza.
- Och, Jack. Tak mi przykro, dzieci tak szybko dorastają.
- I to dlatego postanowiłem zatrudnić Lucy, przecież nie będzie robiła nic zdrożnego. Wiesz, że do baru przychodzą sami porządni ludzie.
- Nie mówmy już o tym – Susan widocznie zamieniła misję „śmierć degeneratom” na „wspomóżmy opuszczonych rodziców”.
Koniec końców ustalili, że Lucy zajmie miejsce Mandy w pubie, ale tylko do momentu gdy Jack znajdzie inną kelnerkę. Zapewne ciotka dziewczyny podpięła to pod wspomaganie bliźnich, co niewątpliwie ją rozgrzeszało.

Amber

- Mandy powiedziała mi, o co wam poszło – Lucy patrzy na mnie uśmiechając się niczym kot, który właśnie zjadł wyjątkowo smaczną mysz. Czuję, że drżę. Nie, nie drżę, a po prostu cała się trzęsę z nerwów. Huczy mi w głowie, mam ochotę pobiec do Mandy i… Co właściwie mogłabym jej zrobić? Nic. Jeszcze kilka dni temu zapewniała, że chce odbudować naszą przyjaźń, a teraz co? Zdradziła mój największy sekret. Spojrzałam na Lucy, jej wyraz twarzy się zmienił. Przygląda mi się badawczo i wyciąga do mnie dłoń.
- Nikomu nie powiem, jeśli nie będziesz tego chciała.
- Jasne, zachowasz sekret tak samo, jak zrobiła to Mandy. – Jestem zła, rozżalona jednak pozwalam jej mnie przytulić. – Nie wiesz jak to jest być inną niż reszta. Chciałabym być normalna, ale nic na to nie poradzę.
- Uważasz, że jesteś nienormalna? – W jej oczach dostrzegam przyganę.
- A nie? Normalni ludzie pobierają się, zakładają rodziny, a ja? Nikt w tym mieście nie zrozumie, że ja nie chcę męża, że interesują mnie kobiety.
- W końcu to powiedziałaś – uśmiechnęła się, a na jej twarz wrócił wcześniejszy wyraz. Patrzę na nią zdziwiona, gdy kończy – Mandy nic mi nie powiedziała, sama się domyślałam, czekałam jednak, aż sama się przyznasz.
- Ty podstępna… - zaczynam, a Lucy unosi palec. Nagła fala wściekłości rozpala moje zmysły.
- Nie denerwuj się, opowiedz jak to było. – Cóż mam zrobić? Wyprzeć się teraz, kiedy już wszystko wie? Usiadłam na łóżku pokrytym kapą, którą mama kupiła w zeszłym roku na jarmarku i klepię miejsce obok siebie. Lucy posłusznie siada i patrzy na mnie wyczekująco.
- Ja i Mandy byłyśmy nierozłączne od zawsze. Nasze mamy leżały na jednej sali na porodówce. Razem poszłyśmy do pierwszej klasy, zaplatałyśmy sobie warkocze… To ja byłam pierwszą osobą, która dowiedziała się, że Mandy podkochuje się w Ericu. Zawsze mogłam na nią liczyć, a ona na mnie. Do czasu. – Lucy rozparła się wygodnie, podsuwając sobie poduszkę pod plecy i kiwnęła, bym kontynuowała. – Miałyśmy po czternaście lat. Mandy wróciła z wakacji odmieniona. Może jednak to ja się zmieniłam? Wiele razy złapałam się na bezmyślnym przyglądaniu się jej. Zawsze była mi bliska, ale od tamtej chwili zaczęłam dostrzegać walory jej urody. Delikatnie zarysowane kości policzkowe, wąskie, zawsze uśmiechnięte usta, błękitne oczy. Wstydzę się opowiadać o czym myślałam podczas tradycyjnego nocowania. – Moja słuchaczka z rozbawieniem uniosła brew.
 - No no, niezłe z ciebie ziółko, a nie wyglądasz. – Zignorowałam tą uwagę i kontynuowałam swoją opowieść.
- Z każdym dniem coraz trudniej było mi znieść jej obecność, to jak mnie przytulała, opowiadała o chłopakach, którzy się jej podobali… Nie umiałam już traktować jej jak przyjaciółkę. Chciałam być dla niej kimś więcej. Nie jestem tak przebojowa i odważna jak ty. Ciężko było mi się zebrać na odwagę. Jednak pewnego wieczoru opowiedziałam jej wszystko. I to był koniec naszej przyjaźni.
- Co zrobiła?
- Powiedziała, że w takim razie nie możemy się dalej przyjaźnić.
- I to wszystko? – Lucy wyprostowała się i popatrzyła na mnie.
- Tak, kiedy następnego dnia poszłam do szkoły, ona siedziała z Savannah.
Wspomnienie tamtego dnia i wielu kolejnych , pełnych samotności i łez, przywołało nerwowy kurcz żołądka. Zrobiło mi się żal samej siebie - opuszczonej, przepełnionej rozpaczą i nie mogącej zwierzyć się przyjaciółce ze swoich bolączek. Nie zaprotestowałam, kiedy Lucy przytuliła mnie i poklepała moje plecy. Poczułam jak przyjemne ciepło rozlewa się po moim ciele. Już nie jestem samotną, odtrąconą nastolatką. Oto mam przy sobie osobę, która mnie rozumie i wspiera. Nie ocenia mnie, nie wyśmiewa – a właśnie tego prędzej bym się po niej spodziewała. Ten wieczór okazał się podwójnie owocny. Po pierwsze zrzuciłam z siebie ogromny ciężar, a po drugie odkryłam, że pod maską wyluzowanej i prześmiewczej dziewczyny z miasta skrywa się wrażliwa i współczująca osoba.

4 komentarze:

  1. już się nie mogę doczekać, aż Lucy zacznie pracę w barze :D może być ciekawie :) ach, Jared mi się podoba dalej i to jeszcze bardziej :D to nie chodzi o cechy jego charakteru, bo ja wolę dobrych ludzi, tylko, że jest tak bardzo intrygujący i nieobliczalny, że chcę go więcej i więcej.. dobrze, że Amber się wyżaliła Lucy, jakaś taka smutna bardzo jest i wydaje mi się, że jeszcze trochę się nacierpi, no zobaczymy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No powinno sie mi przylać za do że dopiero teraz komentuje ale powód jest dość oczywisty: skleroza.
    niestety łapię mnie w każdej najmniej oczekiwanej sytuacji.
    jestem zakochana wręcz w Lucy.
    To będzie na pewno moja idolka i mam nadzieje że też dostanie te pracę;d
    a swoją drogą ciekawe jak sobie w niej poradzi.
    miałaś wspaniały pomysł pokazania jej;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam przeczytać tylko prolog, byłam ciekawa jaki rodzaj opowiadania prowadzisz. No i się zaczęło - nie potrafiłam się oderwać od kolejnych rozdziałów. Zdecydowanie za szybko skończyłam je czytać, mam ochotę na o wiele więcej ;-)
    Przede wszystkim pełno akcji. Wiele się dzieję, dużo dowiadujemy się o przeszłości, kilka komicznych dialogów i sytuacji (zakochałam się w komentarzach przyjaciół Lucy i smsach, które dostała Tat), po prostu nie idzie się oderwać. Wciąga niesamowicie :-) Przeszłość Tatiany mnie przeraziła, ale nie tak bardzo jak charakter Jareda. Wydaje się być jakimś psycholem, biedna Carmen. Co do Amber - ucieszył mnie widok, jak postawiła się Mandy. W końcu zyskała w moich oczach. No i Lucy, którą uwielbiam coraz bardziej z każdym rozdziałem ;-)
    Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym, żebyś mnie powiadamiała o nowych rozdziałach. Serdecznie pozdrawiam! [better-leave.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się,że spodobało Ci sie moje opowiadanie. Szczególnie, że podobają Ci się również postaci, a to dla mnie najcięższa robota - nadać im charakteru. Tam, Amber na początku była takim popychadłem i z biegiem czasu to się zmieni, ale też nie do końca. Co do akcji - będzie jej jeszcze sporo tutaj, tak więc serdecznie zapraszam ;)

      Usuń